niedziela, 31 grudnia 2017

Niech będzie dobrze

Chcę napisać jeszcze coś w tym roku, ale chciałabym, żeby to było coś dobrego.
A jeszcze ciągle się boję, jakby słowa mogły zburzyć kruchą równowagę, którą staram się zachować.
Mąż odwiózł teściowa wczoraj, a  ten tydzień to była masakra. Aż nie chcę nic o tym pisać. Nie chcę.

Niech nowy rok będzie dobry - tego życzę wszystkim.
Sobie też i mam nadzieję, że się spełni.

piątek, 22 grudnia 2017

Rozmyślania

Tradycyjnie przed świętami przeszukuję internety, słuchając małego bębniarza.
Taki wewnętrzny przymus. Znajduję różne ciekawe wykonania, czasem całkiem nietradycyjne.



A święta jak od wielu lat to dla mnie bardzo ciężki psychicznie czas. Czas w którym okazuję się najbardziej żałosnym zwierzątkiem. Zdaję sobie sprawę, że w innych... warunkach nie musiałoby tak być. Dlatego w zeszłym roku zostawiłam towarzystwo i pojechałam do rodziców. Teraz jednak postanowiłam zostać. Może także dlatego, że wczoraj późnym wieczorem przyjechałam i nie mam siły jutro ruszać w podróż, zwłaszcza że sporo rzeczy dziś muszę w Warszawie załatwić.

Mąż właśnie pojechał po teściową. Po ostatnich jej wielomiesięcznych występach u nas postanowiłam już nigdy nie mieć z nią kontaktu, zablokowałam numer w telefonie, a kiedy mąż ją przywodził na kontrole w CO, ja wyjeżdżałam, tak żebyśmy mogły się minąć. Tym razem miała pojechać do córki do Austrii, ale jak się okazuje, nikt raczej nie jest gotowy jej u siebie mieć. To w sumie okropne, bo przecież ma aż troje dzieci, ale delikatnie można powiedzieć, że nagrabiła sobie...

Postanowiłam jednak dać jej szansę, sięgnąć po to do zakurzonych czeluści mojej psychiki. Nie wiem właściwie, dlaczego. Czy chcę znaleźć "sens świąt"? Czy chcę poczuć się "dobra"? czy podświadomie godzę się na wejście w rolę ofiary, bo się przyzwyczaiłam? I czy to motywacja raczej ok, czy raczej żałosna - nie wiem. I nie wiem, czy efekt w jakikolwiek sposób może być pozytywny, w sensie moralnym. Nie wiem, jak właściwie mogłybyśmy się komunikować, kiedy jestem uważana za "opętaną", za samo zło niemalże, moja praca w domu za jakieś udawanie, a każdy mój ruch krytykowany, włącznie ze służbowymi telefonami, wychodzeniem z domu w celach pracowych, smażeniem, gotowaniem, zapalaniem światła, ubieraniem się, kupowaniem sera itd. Mąż mój w tej jednej kwestii stara się mnie wspierać - wie, że jej niechęć do mnie jest chora, stara się ją izolować ode mnie. Teraz, gdy postanowił przywieźć ją do nas (bo nie ma innego wyjścia), nie sądzi, że moje "otwarcie" na nią, coś da, widzi to pesymistycznie. Ale ja nie mogę wyjechać na cały tydzień z domu, mam pracę, komputer tylko stacjonarny i mnóstwo spraw na miejscu. No i w końcu, jak by nie było, to także mój dom, mam prawo w nim mieszkać.

Jeszcze zdołowała mnie rozmowa światopoglądowa z mężem wczoraj. Zawsze, jak się trochę otworzę - żałuję. Chodziło o święta, że choć nie wierzę w konkretną opowieść religijną, jako antropolog wiem, jak ważne jest świętowanie, wręcz konieczne dla ludzkiej psychiki. Że postanowiłam potraktować opowieść o nowo narodzonym jako historie o tym, że coś rodzi się w nas samych, coś nagiego, czułego i gotowego na szukanie dobra - w nas i poza nami. Spotkałam się z murem - jeśli nie wierzę dokładnie i na sto procent jestem bez szans, bo tak jest napisane, ludzie mają prawo wierzyć w różne rzeczy, ale tylko jedna jest prawdziwa.

Tak, traktuję religijność jako właściwość konieczną naszego gatunku, która objawi się tak czy inaczej, jeśli nie w kościele, to w innych duchowych poszukiwaniach. Nie wiem, co czują inne ssaki naczelne i inne, ale jeśli istnieje bóg, to sądzę, że może mieć dla nich coś, co dla nas pozostaje tajemnicą. Nasze poczucie wyjątkowości, nasza pycha gatunkowa każe nam widzieć siebie samych jako rodzaj ziemskiego białka wybrany do "zbawienia". A jeśli Bóg zechce zbawić stułbię i aksolotla?  - Nie zechce, bo tak nie jest napisane. Doprawdy? Uzurpujemy sobie prawo, by zabronić bogu, jeśli zechce?

Życie ukształtowało mnie jakoś, w mniej czy bardziej udany sposób, ale jedno wiem na pewno i tego się trzymam - w moich sądach mogę się mylić. W zderzeniu z cudzą nieomylnością nie mam szans.

No to sobie popisałam. Nie wiem, czy nie skasuję, czy odważę się zostawić.

poniedziałek, 18 grudnia 2017

na zapowiedzi

Dałam na fb, to jeszcze tu wrzucę :)
Tak mniej więcej ma wyglądać okładka, możliwe, że jeszcze zajdą jakieś milimetrowe przesunięcia.


sobota, 16 grudnia 2017

Głównie o książkach

Pochwale się, bo czymś trzeba :)
Jest już nowy numer czasopisma "Borussia" a w nim aż dwa moje teksty: esej o Erwinie Kruku oraz recenzja książki Janusza Radwańskiego Kalemberek.


Kruk to poeta z Mazur, który umarł w tym roku. Pisałam o nim sporo, bo i pracę magisterską dwadzieścia ponad lat temu, która zresztą ukazała się w wersji książkowej, i rozdział doktoratu, i kilka potem artykułów w książkach zbiorowych i czasopismach. Ten esej miał być rodzajem pożegnania, więc to nie było łatwe, a nie chciałam powielać tych wszystkich rzeczy wcześniejszych. Napisałam więc coś bardziej osobistego, zresztą ja też się zmieniałam przez te lata i nabyłam parę nowych perspektyw.
Kalamberek to zaś zbiór wierszy 33-letniego poety z Kolbuszowej, który bardzo, bardzo polecam.

I mogę już pokazać okładkę nowego tomu Leszka Szarugi, który przygotowuję do wydania:


A dziś wróciłam ze Śląska, na którym tym razem spędziłam prawie cztery dni, bo od środy. Do czwartku wieczór zajęcia ze studentami, a w piątek do Mikołowa, gdzie odbył się wieczór autorski związany z książką eseistyczną Leszka Szarugi Znaki przesilenia. Instytut Mikołowski to miejsce niepowtarzalne, na swój sposób magiczne, "nasycone" literackością. To się czuje aż do szpiku kości i wywozi się ze sobą to nasycenie. Ja tak mam, że odbieram różne rzeczy cieleśnie i tak je noszę w kościach i mięśniach, we włosach nawet :)

Dom zastałam przygotowany do kolędy, mąż spodziewał się księdza, ale ten nie przyszedł. Nie jest to zbyt dziwne, bowiem żadne z nas nie chodzi do kościoła, ale mąż jest bardzo prorządowy i chciałby. Jeden z księży jednak czasem przychodzi: po krótkich formalnościach wstępnych gada potem ze mną o książkach i ich wydawaniu :) 




wtorek, 12 grudnia 2017

Takie tam

Tydzień minął, tydzień ciężkiej pracy, nie miałam kiedy pisać ani nie miałam sił. Gdyby doba była dwa razy dłuższa też bym zagospodarowała. Jutro znowu w pociąg, do Bytomia, ale tym razem mam zamiar wrócić dopiero w sobotę, bo w piątek spotkanie autorskie w Mikołowie, a to koło Katowic jest, więc bez sensu wracać późnym wieczorem w czwartek, aby w piątek rano znowu jechać na Śląsk.
Cieszę się z tego piątku.

Pracuję teraz nad nowa książką, która ma się ukazać dokładnie w rocznicę debiutu Autora. I tak miałam ją wydać, więc postanowiłam nadać jej datę dzienną, co jest pewnym ewenementem (nawet nie wiem, czy jest gdzieś taka druga :). Stanie się książką jubileuszową, na pięćdziesięciolecie pracy twórczej. Będzie też miała w sobie element niespodzianki.
Taki miałam pomysł i go realizuję.
Mogę, bo kto mi zabroni. To jest plus sytuacji, że nie mam szefa ani szefowej, Robię to, na co... wcześniej sama zarobię.
Ale może kiedyś wydawnictwo mi się rozwinie? Wszak planuję nowe serie, będę nawet składać wnioski o granty na nie i o dofinansowanie do Instytutu Książki.
Zobaczymy, co będzie.

Albo przeprowadzę się gdzieś na dziką plażę w ciepłym dalekim kraju i będę smażyć placki.

I mój własny nowy zbór poezji się szykuje na początek 2018 roku.
I dwa artykuły w najnowszym numerze "Borussii" już za parę dni.
Takie tam.