Moja mama
uczyła języka rosyjskiego przez pierwszych kilkanaście lat pracy w wiejskiej
podstawówce. Potem przekwalifikowała się na nauczanie początkowe...
Rosyjski
znała bardzo dobrze, bo urodziła się w łotewskiej republice ZSRR i tam spędziła pierwszych 13 lat swego życia. Rodzice byli Polakami, ale po polsku rozmawiali tylko między
sobą.
Jako małe
dziecko ciągle miałam wokół siebie jakieś rosyjskie książki: gruby, ilustrowany
radziecki podręcznik, który często kartkowałam, nie umiejąc jeszcze czytać; w
nim to pojawiał się Lenin jako bohater i przyjaciel dzieci na całym świecie.
Potem
zauważyłam grubaśne słowniki, klasyków rosyjskich w oryginale, Puszkin,
Dostojewski, Tołstoj, Gogol, Czechow.
Zapadła mi w
pamięć ilustracja w książce Diectwo
Gorkiego – mały nagi chłopczyk leży na ławce pupą do góry, a starzec zamierza
się na niego rózgą.
W piątej
klasie zaczęłam uczyć się rosyjskiego – miałam wtedy lekcje z mamą.
Potem
pojawił się rusycysta z wykształceniem uniwersyteckim, młody jeszcze, z głową w
lokach, o błękitnych, zwykle przekrwionych lekko oczach.
Myślę teraz,
że został zesłany, by nie epatować nałogiem, na przytulną placówkę, gdzie w
zadymionym wiecznie pokoju nauczycielskim mógł liczyć na zrozumienie.
Od tej pory
w zasadzie zaczęło się zapominanie tego, czego zdążyliśmy się nauczyć.
*
Do mojej
koleżanki – B., przyjechał kiedyś kuzyn ze Związku Radzieckiego. Miałyśmy wtedy
12-13 lat on – kilka lat więcej.
Powiedziałaś mu, że twoja mama jest
nauczycielką rosyjskiego – rozszczebiotała się B. – Ja mu na to: „ależ skąd,
Ani mama uczy plastyki”. „No to fajną masz koleżankę, rzeczywiście”, tak mi powiedział...
Opowiadała
to z satysfakcją, z poczuciem, że jest górą. Jej kuzyn sądzi, że kłamałam. A
teraz pojechał i już zawsze będzie tak myślał, nic już droga Aniu nie odwrócisz.
Dlaczego?
Wiele razy
się zastanawiałam.
Nie
wyobrażałam sobie, że można tak zrobić.
Parę lat wcześniej rodzice B.
wyprowadzili się do miasta oddalonego o kilkadziesiąt kilometrów, zabrali ze
sobą dwóch młodszych synów, zostawiając B. z babcią.
Babcia
lubiła czasem zbić B.; kiedyś nawet byłam tego świadkiem.
A pewnego
razu, u niej w domu, wzięłam do ręki lalkę siedzącą na łóżku. Złapałam za
plastikowe rączki i kilka razy zrobiłam nią „fikołka” w powietrzu.
Wiesz – powiedziała babcia B. głosem cichym
i spokojnym. – W tym domu było dużo dzieci, ale żadne, nigdy nie zachowało się
w ten sposób.
Wyjęła mi
lalkę z ręki.
Zostałam z
uśmiechem, nie całkiem pewna, czym zawiniłam.
Wędruję,
badam.
Dlaczego
pamiętam takie rzeczy?