sobota, 30 czerwca 2012

piątek, 29 czerwca 2012

Jabłoń

Moje osiedle zbudowano w sadzie.
Świadczą o tym liczne drzewa owocowe: śliwy, wiśnie, czereśnie i - jabłonie.
Te ostatnie lubię najbardziej.
Kiedyś przycinane - teraz budują na tej bazie własną osobowość; w układzie gałęzi widać to napięcie między zewnętrznym dążeniem do utrzymania ich w formie, a ich wewnętrzną siłą.
Oto jedno z drzew.



Któregoś roku, chyba dwa lata temu, było mnóstwo owoców, które zbierałyśmy z M. i panią Basią.
M. gotowała potem musy, z każdym tygodniem słodsze. Zajadałyśmy się nimi.
Dla mnie było w tym coś magicznego. Coś, co działo się między ludźmi, drzewem, trawą, ziemią.
W tym roku chyba znowu jest sporo jabłek.
Na razie wyglądają tak.




Ale najbardziej, najbardziej na całym drzewie i w całym sadzie kocham jedno jabłuszko. Kocham je z całego serca, do bólu, czasami do łez.
Ono jest wszystkimi porami roku.
Jest całym czasem.




Dotykam go - jak tajemnicy.
Bo jest tajemnicą.

czwartek, 28 czerwca 2012

Spotkanie

Cudowne spotkanie w przemiłym gronie. Dzisiaj.
Dobre emocje roznosiły się po okolicy.
Złe emocje uciekały chyłkiem; słychać było, jak pękały lekko, w bezpiecznej odległości od stołu.






Oczywiście, że mogłam się bać.
Mogło być jak w tym śnie, w którym wiedziałam, że jeśli jestem w gronie fajnych ludzi, na których mi zależy, to muszę, po prostu muszę zrobić coś, co mnie ostatecznie skreśli. Czym się sama skreślę. Głównie zresztą we własnych oczach.

[Zabłąkana we mnie dwuipółletnia dziewczynka, która chce być ciągle głaskana po głowie, którą czasami nazywam bezdomnym psem.
Mar napisała o tym tak dojmująco, że zobaczyłam siebie...]

Nawias. Nawias to bardzo pożyteczne narzędzie. Wzięłam się w nawias.
I poczułam się wolna.

I.....
Oj tam, oj tam, głupiutka byłaś i głupiutka zostaniesz - szepczę sobie złośliwie.
Wzięło mi się na puenty górnolotne.
Trzeba iść psa wysikać, kotu kuwetę posprzątać, zredagować małe co nieco.
Mam ochotę pokazać sobie język w lustrze.
Bunt dwulatka?

środa, 27 czerwca 2012

Całe mazurskie

Tak, tak właśnie trzeba by nazwać wino, a raczej WINO, mojego taty.

Powstaje z drobnych ciemnych winogron obrastających altanę na dalekiej północy Mazur, które, jak to winorośl ma w zwyczaju, sięgają korzeniami głęboko w zagmatwaną geologię tej ziemi.
W to miejsce mój Tato wkłada swą miłość oraz czułość, dając mu swą obecność każdego dnia - stąd bierze się słodycz.

Tam prawdopodobnie przez lata spotykali się wcześniejsi mieszkańcy krainy - za czasów wschodniopruskich, o czym świadczą znaleziska - monety, łyżki, guziki, cynowe figurki. Ziemia, nie śpiesząc się, powoli, oddaje to wszystko, każąc myśleć, jakie historie, czyje myśli, czyje uczucia dotykały tego, przed wiekiem, przed dwoma. Czy guzik odpadł w tańcu, czy w walce - tego już się nie dowiem. Stąd leciutka gorycz podpalona orzechem, którą czujesz w tyle języka, gdy minie pierwsze ciepło.

Tam, jeszcze dawniej, przed tysiącleciem, skry z ogniska ginęły wysoko w mroku, a pogańska panna młoda patrzyła na mężczyznę, na jego ramiona, które pochylą się nad nią jeszcze tej nocy.
W chacie o ścianach obłożonych mchem, z leciutkim zapachem dymu.
Stąd lekka cierpkość, która pozostaje najdłużej.

I nadzieja.

wtorek, 26 czerwca 2012

poniedziałek, 25 czerwca 2012

Raport w kwestii kociej

Ogłaszam niniejszym, że Mała Kota urosła.
Mama donosi, że z kotka zwiększyła wagę z 410 do 610 gramów oraz że urosły jej uszy.
Podejrzewam, że wszystko nieco jej urosło, ale uszy podobno są najbardziej widowiskowe.
Koci czas dzieli się na spanie, jedzenie i zabawę; ta ostatnia czynność najlepiej wychodzi w towarzystwie któregoś z rodziców (MOICH, nie kocich).

Poza tym ktoś widział kotkę podobną do Zaginionej. Teren został natychmiast przeczesany - bez skutku.

Przeczesywanie będzie ponawiane.

Światłość w czerwcu*







* Bo, po pierwsze, jest właśnie czerwiec. Bo, po drugie, Światłość w sierpniu jest już zajęta od wielu lat przez Macieja Słomczyńskiego, który tak właśnie przetłumaczył tytuł książki Faulknera Light in August. Nic  w tym dziwnego w końcu.
Tłumaczenie tak dosłowne zresztą, a jednocześnie tak metaforyczne. Uwielbiam je - nawet niezależnie od samej książki Faulknera. Od lat uważam ten tytuł za jeden z najpiękniejszych, jakie zdarzyło mi się spotkać. Mieliśmy tu szczęście z naszym świetlistym językiem, z jego złocistym szelestem.

niedziela, 24 czerwca 2012

Akrobatyka monitorowana

Wczoraj wieczorem piękny występ Młodszej na pokazach akrobatyki powietrznej (to taka akrobatyka taneczna na szarfach zawieszonych wysoko pod sufitem). Dziecko zabroniło mi zamieszczenia filmu - niestety.
Zresztą nagrałam - aby objąć całą długość szarfy - trzymając aparat pionowo.
Taki ze mnie geniusz.
Bo - uwaga - aby obejrzeć nagranie, trzeba teraz postawić monitor na boku (mój autorski patent idioty).

Czy ktoś może mi poradzić, jak odwrócić nagranie?
Krewni i znajomi królika chcieliby uniknąć akrobatyki monitora...

lekkość bycia






sobota, 23 czerwca 2012

Pobudka

Obudziła mnie dzisiaj - nie mniej, ni więcej - cygańska orkiestra dęta.
Czterech panów ze złotymi instrumentami - jak by to nie brzmiało - krążyło po osiedlu.

Wczoraj późny wieczór pełen napięcia. Młodsza nie chce, żebym pisała, o co chodzi, więc nie piszę. Ale jedno muszę: Mąż mój ślubny zachował się z niezwykłą klasą i jestem z niego dumna, naprawdę.

Wychodząc dziś rano z psem, wpadłam wprost na orkiestrę z ich wielkimi instrumentami.
"Dzińdobry" - pochwalił się jeden z Muzyków znajomością języka polskiego.
Odganiając owada pikującego prosto w moje ucho, machnęłam ręką.
"Bzyyt" - pan Muzyk pokazał na swoje włosy, śmiejąc się uprzejmie.
"Tak, bzyyt" - odpowiedziałam, odśmiechując się.

piątek, 22 czerwca 2012

Drzwi - rewolucje

- K....wa mać, nie ten - Mąż sięga po drugi śrubokręt.
W tej właśnie chwili, nic nie wiedząc, że jest opisywany, usiłuje naprawić MOJE drzwi. Podobno coś jest z nimi nie tak i grozi im podobny los jak drzwiom Młodszej.
- K...wa mać. No dobra, odwracamy tak i zakładamy tak. Teraz to pójdzie tak, a to wchodzi tak...


Wcześniej Mąż, powróciwszy z pracy, zajął się wydobyciem z futryn reszty drzwi do pokoju córki.
W tym celu przepiłował zawiasy.
Strategicznie udawałam wtedy, że śpię.



K...wa mać.
No, co znowu nie gra? Moje drzwi wcześniej się zamykały. I OTWIERAŁY - nie omieszkam dodać.

No, może się z czasem wyrobi.
Hmmm. mam nadzieję.


Przepiłowawszy więc zawiasy, Mąż zdjął drzwi Młodszej i założył im nową klamkę. Coś, oczywiście, nie działało. "Wcześniej otwierało się, ruszając klamką do góry" - dodała Młodsza.
Przez chwilę panowała cisza, zwiastująca głęboki namysł obojga.
Wyczułam w niej grozę.
"Czy wczoraj to sprawdziłeś?" - niedelikatnie dopytywało się dziecko.
"Nie".
W zalegającej ciszy wyczułam tym razem rozpacz.

JA SPRAWDZIŁAM - powiedziałam w końcu.

Kamień spadający z męskiego serca poturlał się po przedpokoju.

Jutro trzeba dokupić parę gadżetów i można będzie wstawiać szybę.

PS. Rozpacz ewentualna byłaby dlatego, że może wczoraj po prostu drzwi były dobre, ale nikt nie próbował poruszyć klamką do góry...

Wieczorne atrakcje

To miał być spokojny, wyciszający przed wieczorno-nocną porcją pracy spacer z pieskiem.
Po drodze spotkałam M. i D. z psią rodziną, jeszcze znajomego terierka - i fajnie. Potem jednak moja zaczęła krążyć po trawniku; byłam pewna, że w poszukiwaniu dobrego miejsca...
Gdy nagle zaczęła w rozkoszą się tarzać, ogarnęły mnie złe przeczucia. Cóż jednak... czasem prowokuje do tego zaledwie wspomnienie o dżdżownicy.
Nie tym razem jednak.
Porządne, solidne ptasie zwłoki. Szczęśliwy pies.
Który przecież sypia u mnie w łóżku.

Uch, jak tego nie lubię.
Kąpiel, wycieranie, otrząsanie się, seans z suszarką. Aktywne dosuszanie się w mojej pościeli.
Mokry psi ręcznik, zdemolowana łazienka.
I solenna obraza.

Gdy przed zaśnięciem dotknęłam jej czystej, jedwabistej sierści - wstała, nie patrząc na mnie, i odeszła na sam brzeg materaca.
Na razie mnie nie lubi.

Druga atrakcja wieczoru polegała na odkryciu, że zablokowały się drzwi do pokoju Młodszej. Zablokowaniu uległo to coś, co się wsuwa i wysuwa,. gdy ruszamy klamką.
- Kto zepsuł drzwi - zaczął dociekać Mąż, ulegając swej pasji odkrywania Winnych. - Na pewno ty.
To ostatnie stwierdzenie skierowane było, a jakże, do mnie, zwłaszcza że Młodszej nie było w domu, a pies i kot nie zaliczyli się do kręgu podejrzanych z racji braku kciuków.

Dalsza aktywność Męża polegała na wymontowaniu z drzwi szyby (i przez ten otwór jedynie możliwe jest teraz wejście do pokoju  - wymontowanie klamki nic bowiem nie dało). Inny aspekt tej aktywności polegał na używaniu z dużą częstotliwością słów, których nie chciałabym tu przytaczać.

- Choć, coś ci pokażę - rzekł następnie i wskazał szybę drzwiową leżącą na podłodze w dużym pokoju. - Tu leży szyba i masz na nią nie wejść. Mówię ci to, bo inaczej na pewno byś na nią weszła. Zresztą i tak na nią wejdziesz, jestem o tym przekonany.

Jak widać, jest pełen wiary w moje zdolności.



czwartek, 21 czerwca 2012

Mała



Wybrałam najlepsze ze zdjęć zrobionych komórką przez mojego męża...  i oto jest. Nowa kicia moich rodziców. To jeszcze całkiem małe kocie dziecko, wykarmione smoczkiem. Ma około sześciu tygodni.
Jest wesoła, energiczna, zawsze gotowa do zabawy.
Zostały jej niemowlęce nawyki - lubi się wtulić i delikatnie wtedy zaczepia łapką, żądając mleka.
Ale dokładnie już wie, gdzie i po co jest kuweta.

Tymczasem u mnie na osiedlu dokarmiana przez M. kotka wyprowadziła na światło dzienne dwoje ślicznościąt.
Na razie jest im dobrze razem, ale przydałby się i dla  nich ciepły dom.
Sfotografuję je, jeśli tylko na to pozwolą.

środa, 20 czerwca 2012

Dzikie pola

Chrabąszcz jak chrabąszcz.
Ale światło padało na niego przez płatki róży i... uwiodło mnie.





A potem położyłam się w trawie. Było ciepło i słońce grzało mnie w...  dżinsy.
Koniki polne cykały głośno.
Oddałam się fotografowaniu egzemplarzy flory z tzw. żabiej perspektywy.
Np. fotografowaniu tego egzemplarza.


Potem napatoczył się egzemplarz fauny.
Nieco zziajany w ciepłym wietrze.


A potem...   zrobiłam coś innego niż zwykle.
Odwróciłam obiektyw o 180 stopni. Skierowawszy go na kolejną przedstawicielkę miejscowej fauny.
O umiarkowanym stopniu dzikości.


Występującą w stanie natury, bez barw ochronnych, z włosem rozwianym.
Nagle jednak poczułam się dotknięta. A może nawet ugryziona. W fałdkę. Na brzuchu.
Wiem, mrówki nie gryzą, tylko coś wypuszczają, co piecze.
Ta w każdym razie tak właśnie zrobiła.

Potem zawarłyśmy kompromis.
Ona zejdzie z mojego brzucha, a ja wstanę z jej mieszkania.


Ot, dzikie pola na Ursynowie...
Ciepłego dnia życzę wszystkim.

wtorek, 19 czerwca 2012

Zaćmienie

Pamiętacie, jak wygląda częściowe zaćmienie słońca?
Z pozoru nic się wtedy nie zmienia. Jest jasno i wszystko tak samo dobrze widać jak wcześniej.
Tylko ten ledwie dostrzegalny cień, który siada na rzeczach, niepewny, jakby przefiltrowany, wyostrzający ich ciemne kontury.

Taki jest ten czerwiec.

Stało się coś złego.
Coś, co było dobre, popękało i się kruszy.
Ktoś został skrzywdzony, w sposób absurdalny i nikczemny.
Ktoś, kogo kocham, jeden z najlepszych ludzi, jakich znam.

Taki jest ten czerwiec.
Świetlisty.
Z lekką mgiełką popiołu w powietrzu.

poniedziałek, 18 czerwca 2012

Dzisiaj

Zaczęłam chodzić na jogę.
Joasiu - dziękuję.
Czuję, że zrobiłam coś dobrego swemu ciału.

Mąż pojechał do moich rodziców. Sfotografował nową kotkę. Przysłał mi zdjęcia, które - nie nadają się.
- Sama przyjedź i ją sobie ganiaj. Przecież ona cały czas biega.
No tak.

A tu na zdjęciu mucha czerwcowa. Lubię te kolory. Młodych siewek topoli. Mucha siadła pod kolor.


I w różach małe buszowanko. Dziś głownie dla kolorów.









Na ostatnim.... w dzikich różach zaplątany... parafrazując Grechutę.
I jeszcze pigwa:


A teraz idę na wieczorny spacer z psem.

Starałam się mieć dobry dzień.

niedziela, 17 czerwca 2012

Nic w środku cd.

Mar napisała w komentarzu, że chciałaby zobaczyć Nic w środku.
A więc trzeba do tego nieco wyobraźni.
Należy wyobrazić sobie człowieka. Oraz że kieruje się do niego dobrą myśl i dobre słowo czy nawet dobre uczucie. Ale ten człowiek nie ma w środku żadnego rusztowania, gałązki czy czegokolwiek, na czym mogłoby to się zaczepić. Żadnej szuflady, w której mógłby to umieścić. Żadnej łapki, która by to chwyciła.
Z tej krótkiej chwili, kiedy To przelatuje przez niego, próbuje wyciągnąć, ile się da.
Dlatego jest ciągle głodny, głodny ciepła i akceptacji.

Przyczyn może być wiele lub raczej jedna może być złożona.
Splot okoliczności mógł sprawić, że moje bycie dostało za mało uprawomocnienia.
To niczyja wina.

Oczywiście - buduję. Pracowicie buduję rusztowanie.
Ale bywają gorsze chwile, kiedy ono przestaje działać.
Jestem jednak uparta.
Od paru lat umiem też być wdzięczna - komuś, za coś.
Czuję, że to bardzo ważne.

Poza tym jestem optymistką. Uważam, że świat jest wspaniały. Że jest w nim mnóstwo cudów, które warto oglądać, dotykać, słuchać, smakować, wąchać.
Jaka ja jestem w tym świecie - to już zupełnie inna sprawa.

Nie jest to taki cdn., jaki zamierzałam napisać, czyli co było dalej, ale teraz nie mogę.
Boję się, że przytrzymałoby mnie to w dołku.
A czas chyba zacząć się wygrzebywać.
Chciałabym.
Trzymajcie kciuki.

sobota, 16 czerwca 2012

Nowa kotka

Rodzice przywieźli do domu nową kicię. Maleństwo po przejściach wykarmione smoczkiem. Podobno wygląda jak miniaturka tej, która zaginęła.
Nie widziałam jej jeszcze.
A gdyby kotka jednak wróciła?
Byłyby dwie.

Nic w środku

Odezwało się po raz pierwszy, gdy byłam w ósmej klasie. Dało znać o sobie uciskiem w gardle, wrażeniem, że coś przeszkadza mi oddychać, zwłaszcza w nocy.
Oczywiście fizycznie nie byłam chora.
Psycholog zasugerował, że gdy pójdę do liceum, w nowe miejsce, między nowych ludzi i do nowych wyzwań - wszystko to minie.
Miał rację.

Liceum to był dość dobry czas. Przekonałam się, że rzeczywiście nauka przychodzi mi z łatwością. Że dobre stopnie to nie dzięki mamie nauczycielce. Że pogarda i - w najlepszym razie - pobłażliwość otoczenia nie były do końca uzasadnione.
Olimpiady przedmiotowe. Wyjazdy. Nowe znajomości, pierwsze zakochania, bardziej lub mniej odwzajemnione. W końcu pierwszy poważny związek.
I wyjazd na studia.

Nie wszystko jednak było dobre - teraz to wiem. Opuszczając środowisko mojego dzieciństwa, przyrzekłam sobie, że się zmienię. Że już nie będę spontaniczna, bo taka, jaka jestem, nie jestem dostatecznie dobra. Że muszę się pilnować, prezentować ludziom taką mnie, jaką - moim zdaniem - mogliby zaakceptować. Byłam dość dobrym żandarmem u własnych bram.

Spontaniczność czasem jednak wygrywała - i to były wpadki. Dlatego ciągle mówiłam: od jutra zaczynam od nowa. Tamto - odrzucam.

Studia, małżeństwo, dzieci. Gdy się je ma w środku, Nic w środku odchodzi na drugi plan.
Ich wczesne dzieciństwo.

I.....

Nic w środku.

Żeby to jeszcze było Wielkie Nic. Nic z rozmachem.
Ale nie - to było żałosne, pokurczone, rachityczne nic.
Nic z powyłamywanymi nogami.
Nic - na moją własną miarę.

może cdn.

piątek, 15 czerwca 2012

Nic

Śniło mi się, że byłam na jakimś turnusie terapeutycznym. Terapeuci po wstępnej obserwacji napisali każdemu uczestnikowi na karteczce jego cechy. Potem mieliśmy z nimi o tym rozmawiać.
Po rozmowie okazało się, że mówiłam o czymś zupełnie innym niż to, co było na mojej karteczce. Po prostu nic nie zapamiętałam.

I wtedy terapeuci powiedzieli mi, że bardzo mnie przepraszają, bo nastąpiła pomyłka. Nie, nie pomylono karteczek. Pierwotnie uznano po prostu, że jestem dorosła. A ja jestem malutkim dzieckiem, a takim dzieciom nie robi się terapii. Trzeba je za to nakarmić.

Poczułam okropny ból. Starałam się przekonać ich, że muszę mieć terapię. Postanowiłam uciec, jeśli jej nie dostanę.


I wtedy się obudziłam. Było koło czwartej, poszłam się umyć i wróciłam do łóżka.
I śniłam dalej.

Tym razem wracałam z wydawnictwa z jakąś pracą i przez nieuwagę odjechałam za daleko, poza Warszawę. I mimo starań, nie umiałam wrócić, ani niczego rozpoznać.
Raptem zorientowałam się, że mam przy sobie psa, ale on oddala się ode mnie i zaraz go zgubię.
Zaczęłam go wołać, coraz głośniej i rozpaczliwiej, a on był coraz dalej. Szłam za nim i znalazłam się między pociągami, ich wagonami i kołami, moja głowa tuż obok  ciężkich toczących się kół, w jedną i drugą stronę. Między zwałami żelastwa.
I tylko wołałam mojego psa, z coraz większym wysiłkiem, już bez głosu, bo już go nie miałam.

Nie zostało nic w środku.

czwartek, 14 czerwca 2012

Serce Jak Pies



Często czuję się dokładnie tak.
Kiedyś słuchałam tego namiętnie.
A namiętność ta była związana z poczuciem ZDIAGNOZOWANIA.

A jeszcze dużo wcześniej sama się zdiagnozowałam.
Mianowicie, napisawszy wiersz.
Który brzmiał mniej więcej tak:

Jestem psem bezdomnym
chodzę po zaułkach i wyjadam resztki ciepła
.........
I żeby się oszukać, patrzę prosto w słońce
myślę, że grzeje - a ono oślepia.



Piszę "mniej więcej", bo wydaje mi się, że coś mogło być w środku. Ale naiwnością byłoby mniemać, że znajdę teczkę z wierszami właśnie wtedy, kiedy jej potrzebuję. Zawsze była - teraz nie ma. Więc dałam z pamięci.

Ale może tak jest lepiej.
Bo nie ma nic w środku.
Nic w środku, to najlepsza diagnoza.
Pacjent nie ma nic w środku.
Nie ma.

A chodzi i czyta, proszę państwa.
I skamle. Staje na dwóch łapach.
Czasem szarżuje, skacze przez przeszkody.
Może ktoś go pogłaszcze.





Nocą,
z głodu,
wygryzam sobie serce.

wtorek, 12 czerwca 2012

Wróciłam

Dzisiejszy dzień zaczął się o piątej rano. Od południa jestem w Warszawie.
Stwierdziłam obłędny zapach lip.
Będę się nim napawać.

Na Mazurach wciąż nie ma kota.
Chyba tylko Babcia ma nadzieję, że wróci - otwiera drzwi na klatkę schodową i sprawdza, czy go tam nie ma.

Na Mazurach - wsłuchiwałam się.
Brzmią inaczej. Rano koguty, które w Warszawie słyszę jednak rzadko.
A w ogrodzie skowronek.
Mniej więcej w takich okolicznościach:



I żaby. Bardzo głośne i z bliska.
Te z ogrodu moich rodziców.



Dużo pszczół, zapracowanych. Ze swojej strony stwierdziłam brak strachu przed nimi, co oznacza może uporanie się z fobią. I traumą:)
Szerszeń wzbudził jednak mój respekt. Ale on jest po prostu ZA duży.

A ważki - wiecie, że brzmią? Zwłaszcza te wielkie.




Byłam krótko, ale syciłam się dźwiękami.
O świeżych truskawkach nie zapominając.
Ich smak - dojrzałych w słońcu - nieporównywalny z tymi, które można kupić w sklepie.

poniedziałek, 11 czerwca 2012

Mama

Sześćdziesiąt siedem lat temu, w miejscowości Dzerbene na Łotwie urodziła się moja Mama.
Trzynaście lat później w ramach repatriacji przyjechała z rodzicami i siostrą do Polski.
Na tym zdjęciu ma 15 lat.


Wszystkiego najlepszego Mamo.
Zadowolenia ze mnie:)